Syndrom "przelewającej się beczki"

Sebastian Walczyk  •  11 października 2018

Przez wiele lat przyjmowałem i badałem pacjentów z różnymi zaburzeniami i symptomami. Wielu z nich uzyskało pomoc i poprawę, natomiast byli, są i pewnie będą tacy którzy tej pomocy nie uzyskali. Właśnie o nich jest ten tekst.

Czasami jesteśmy narażeni na dużą ilość negatywnych, „chorobowych” bodźców, występują one z dużą częstotliwością lub są rozciągnięte w czasie. Wówczas nasze ciało daje nam subtelnego kopniaka, aby w sposób somatyczny zaakcentować nadmiar lub zbyt dużą częstotliwość problemów. Ja nazywam to syndromem „przelewającej się beczki”.

Wyobraźmy sobie prozaiczną sytuację. Woda zaczyna powoli kapać z sufitu w łazience. Jesteśmy tak zajęci i zalatani, że podkładamy w to miejsce beczkę o dość dużej pojemności – bo prowizorki są najtrwalsze. Będzie kapać przez lata i się nie przeleje. Zapominamy o beczce, akceptujemy zniszczony sufit i funkcjonujemy dalej. Niestety, bez odkręcenia zaworu u dołu beczki, po jakimś czasie dochodzi do przelania się wody. To jest ten moment kiedy będąc u szczytu swoich możliwości produkcyjnych dostajemy zawał serca, zapalenie ścięgna, diagnozują u nas chorobę układową lub patologię układu nerwowego.

Ciało i umysł ludzki nie przepada za stagnacją, dość szybko adaptuję się do tego samego, nierzadko szkodliwego bodźca. W konsekwencji zmiana funkcjonalna przeradza się w zmianę jakiejś struktury naszego ciała – na stałe. Mózg, mięsień, wątroba, skóra i w końcu umysł uwielbia być zaskakiwany, torpedowany różnego rodzaju bodźcami o różnej częstotliwości. Ta dynamika wpływa na mobilizację układów i ich żywotność.

Czasem trzeba po prostu odkręcić zawór :), albo załatać dach.

Blog